Zastanawiałem się czasami, jakby wyglądało nasze spotkanie... Po tylu latach...
Opowiedzieć o tym jak moje życie zmieniło się w ciągu lat 12, kiedy to ostatnim razem wymieniliśmy spojrzenia, w dość ekstremalnych warunkach, po czym zniknął bez słowa zostawiając puste mieszkanie...
Czy byłby ze mnie dumny? Czy zanegowałby moją lewitująca kulkę miodu?
Czy podziwiałby determinacje? A może wylałby kubeł zimnej wody?
Pogrzebałem go już kilka lat temu w swoim umyśle, w swoim sercu, życiu, bytowaniu doczesnym. Pogodziłem się z przeszłością, zaakceptowałem teraźniejszość. Nawiedzał w snach, był podczas każdej mojej pracy, bo przecież automatyczny ołówek, którym rysuje do dziś (i tylko nim), był jedyną rzeczą jaką po nim miałem i mam.
Jednak pogrzebałem go... za życia.
Tak..
Kiedy dziś prawdziwie odszedł a informacja do mnie dotarła z ręki trzeciej lub dziesiątej nawet, żyjąc w ciągłej niewiedzy o Jego losie, poczułem mrowienie w sercu.
Niesamowity ucisk w bólu, że przez tyle lat jednak ciągle żył i był...
Świeże emocje, atak myśli, pytań, które zostaną już bez odpowiedzi...
Cisza.
Dlaczego w spotkaniu, które będzie nam dane, Ty już nie powiesz ani słowa, a ja nie będę mógł poczuć Twoich ciepłych dłoni. Nie zobaczę Twojego uśmiechu, nie usłyszę spokojnego głosu ani nie zobaczę iskier w oku, które chyba po Tobie mi dane zostały... Tak bardzo chciałem Ci powiedzieć, że Cię kocham i powiem to, jednak nie usłyszę tego samego od Ciebie...
Dziś nadzieja o Jego życiu zgasła w tej samej sekundzie, gdy przyszła wiadomość o Jego śmierci.
Nie tak wyobrażałem sobie to spotkanie po latach, nie tak...
P.S.
Za kilka dni rocznica śmierci mojej (naszej) bloggerowej Czarodziejki...
Początek grudnia pozostaje miesiącem, w którym czas się dla mnie zatrzymuje.
:*
OdpowiedzUsuń