poniedziałek, 2 grudnia 2013

Papaoutai...



Zastanawiałem się czasami, jakby wyglądało nasze spotkanie... Po tylu latach...
Opowiedzieć o tym jak moje życie zmieniło się w ciągu lat 12, kiedy to ostatnim razem wymieniliśmy spojrzenia, w dość ekstremalnych warunkach, po czym zniknął bez słowa zostawiając puste mieszkanie...

Czy byłby ze mnie dumny? Czy zanegowałby moją lewitująca kulkę miodu? 
Czy podziwiałby determinacje? A może wylałby kubeł zimnej wody?

Pogrzebałem go już kilka lat temu w swoim umyśle, w swoim sercu, życiu, bytowaniu doczesnym. Pogodziłem się z przeszłością, zaakceptowałem teraźniejszość. Nawiedzał w snach, był podczas każdej mojej pracy, bo przecież automatyczny ołówek, którym rysuje do dziś (i tylko nim), był jedyną rzeczą jaką po nim miałem i mam.

Jednak pogrzebałem go... za życia.
Tak..

Kiedy dziś prawdziwie odszedł a informacja do mnie dotarła z ręki trzeciej lub dziesiątej nawet, żyjąc w ciągłej niewiedzy o Jego losie, poczułem mrowienie w sercu. 
Niesamowity ucisk w bólu, że przez tyle lat jednak ciągle żył i był...

Świeże emocje, atak myśli, pytań, które zostaną już bez odpowiedzi...

Cisza.

Dlaczego w spotkaniu, które będzie nam dane, Ty już nie powiesz ani słowa, a ja nie będę mógł poczuć Twoich ciepłych dłoni. Nie zobaczę Twojego uśmiechu, nie usłyszę spokojnego głosu ani nie zobaczę iskier w oku, które chyba po Tobie mi dane zostały... Tak bardzo chciałem Ci powiedzieć, że Cię kocham i powiem to, jednak nie usłyszę tego samego od Ciebie... 

Dziś nadzieja o Jego życiu zgasła w tej samej sekundzie, gdy przyszła wiadomość o Jego śmierci.

Nie tak wyobrażałem sobie to spotkanie po latach, nie tak...






P.S.
Za kilka dni rocznica śmierci mojej (naszej) bloggerowej Czarodziejki...
Początek grudnia pozostaje miesiącem, w którym czas się dla mnie zatrzymuje.



1 komentarz:

the last ophelion

the last ophelion ink / acrylic on paper 50x70